Właśnie skończyłem czytanie biografii “Helena Rubinstein – kobieta. która wymyśliła piękno” autorstwa Michele Fitoussi wydana przez Warszawskie Wydawnictwo Literackie Muza SA.
Książkę odebrałem z mieszanymi uczuciami. Opisuje ona losy polskiej Żydówki, która przebyła bardzo ciężką drogę od “pucybuta do milionera” budując wielką światową markę kosmetyczną “Helana Rubinstein”. Od zera zbudowała przedsiębiorstwo działające na kilku kontynentach. Mimo wielu przeszkód – brak pieniędzy, walka z olbrzymią konkurencją, antysemityzm (także – o dziwo – w USA – zakazy zamieszkania w określonych dzielnicach mieszkaniowych, osobne plaże dla Żydów itd. ), dwóch wojen światowych. Zgromadziła olbrzymi majątek, ale niestety nie odbyło się to kosztem życia rodzinnego. Czy była szczęśliwa? Dwóch mężów, brak dobrego kochającego kontaktu z dziećmi. Despotyzm w stosunku do całej bliższej i dalszej rodziny. Wieczne targowanie się i redukcja kosztów. Wspaniały i nowoczesny marketing i kreowanie własnego wizerunku (czasem z drobnymi kłamstewkami). Olbrzymie kontakty towarzyskie, otaczanie się artystami (kupowanie i wystawianie dzieł światowej klasy artystów w salonach firmowych) i dziennikarzami (także za cenę “drobrych” prezentów (np. samochody czy szlachetne kamienie) – – wszystko musi zarobić na firmę.
Brak zaufania dla obcych – obsadzanie rodziny na kierowniczych stanowiskach filii firmy.Manipulowanie pracownikami, utrzymywanie konfliktów między pracownikami – zabezpieczenie przed zmowami i defraudacją majątku Heleny.
Dla mnie zabrakło jednak u tej fenomenalnej kobiety równowagi między życiem osobistym a pracą zawodową, przekładanie ambicji i pasji zawodowej nad uczuciami do bliskich. To nie do końca jest pełnią szczęścia – “pieniądze szczęścia nie dają, lecz “kufereczek stóweczek daj Boże”. Dlatego lektura tej książki budzi dla tej kobiety równocześnie współczucie i podziw dla siły, pracowitości i wytrwałości.